niedziela, 21 marca 2010

"Bramy miast"

Wczoraj wieczorem myślałem nad swoim związkiem. Na podstawie swoich uczuć napisałem wiersz, który jest poezją marną i wybiega nieco w przyszłość, ale w niektórych momentach czuć nawet jakiś rym :)

Bramy miast

Jednym Swym słowem zniszczyłaś nas,
Piękno które było jak sen,
Cały otaczający nas świat.
Wszystko spaliłaś jednym słowem swym,
Zostawiłaś w zgliszczach to,
Co razem tworzyliśmy tyle lat.

Jedno twe słowo potężniejsze niż stal,
Jedno twe słowo zimniejsze niż lód.
Jedno twe słowo sięga w dal,
By odnaleźć mnie i zniszczyć jeszcze raz.

Słowa twe - słodki jad. Ociekają z twoich ust.
Głęboki i pusty wzrok, by złamać mnie, zniszczyć bramy miast.
Miliony zaklęć i sztuczek, tysiące ohydnych kłamstw.
Szukasz mnie, by od nowa zacząć,
Szukasz, by znów zniszczyć mój świat.

Jedno twe słowo od złota cenniejsze,
Jedno twe słowo ważniejsze od legionu dusz.
Jednym twym słowem poszukujesz mnie jeszcze,
Lecz ukryłem się, nie odnajdziesz mnie już...

Wiem że ten wiersz jest daremny. Ale tutaj, na bloggerze jestem anonimowy, a chciałem go komuś pokazać, a w myśl zasady że najlepiej rozmawia się z nieznajomym - pokazuję go wam.

sobota, 20 marca 2010

Autodestrukcja

Jedną z najgorszych chorób na jaką może zachorować człowiek, jest choroba, który kroczy z człowiekiem ramie w ramię, od momentu, gdy stał się na tyle mądry, by jego rozmnażaniem przestała zarządzać natura. I nie mam tu namyśli żadnej odmiany raka, ospy, dżumy, czy czegoś co może zabić w krótkim czasie. Mówię oczywiście o miłości. Ze swoją dziewczyną jestem od początku roku, i początkowo było fajnie, znosiłem jej humory, w zamian ona pozwalała mi wyskakiwać na piwo z kumplami (i nie krytykowała tego jak większość kobiet). Teraz jest jednak inaczej. Związek ten nie dostarcza mi radości. Gdy nie odpisuje na moje sms'y przez okres dłuższy niż 5 minut, zastanawiam się co też może robić że nie odpisuje. Gdy mówi mi że wieczorem jej nie będzie, bo wychodzi z koleżankami, to zastanawiam się cały czas czy aby na pewno wyszła z koleżankami. Nie cierpię tego uczucia niepewności, jestem też przekonany że kiedyś zniszczy ono ten związek.Staje się coraz mniej ufny w stosunku do niej, mimo że praktycznie nie daje mi powodów do braku zaufania. Najchętniej bym zerwał ale nie potrafię. Mogłaby zrobić coś głupiego, a gdyby nawet nic sobie nie zrobiła to nie zniósłbym myśli że po jakimś czasie ktoś zająłby moje miejsce. Teraz gdy jestem zakochany, mogę powiedzieć że miłość jest czymś czego pragną wszyscy, ale gdy już to mamy w ręce, to chcielibyśmy już to wyrzucić, ale jest za późno, już się nie da...
Dla mnie to w pewnym sensie paradoks - bo chcenie czegoś czego się nie chce paradoksem be wątpienia jest. I gdy tak głębiej nad tym się zastanowić, to całe nasze życie jest w pewnym sensie paradoksem, jednym zajebiście wielkim żartem, bo przecież rodzimy się po to żeby umrzeć. Ciągle dostajemy od życia w dupe, mimo to podnosimy się z ziemi i walczymy dalej. Życie jest okrutne i nie ma co zaprzeczać - jeśli jesteś biedny, to los obdarzy cię żywotem długim, by jak najdłużej żyłeś odliczaniem dni do przysłowiowego dziesiątego. Jeśli jesteś bogaty, to masz raka albo aids. Jeśli jesteś sławny to popełnisz samobójstwo albo się zaćpiesz. I tak to już jest - całe życie pod górę, jak ten Syzyf z mitu, tyle że my jednak kiedyś umrzemy, a on zawsze będzie miał przejebane.

wtorek, 16 marca 2010

Wyjaśnienia tom II

Chciałbym jeszcze napisać coś na temat alkoholu i ogólnie imprez na które kiedyś chodziłem (i dalej chodzę, jednak to już nie to samo). Jakieś 20 km od miejsca mojego zamieszkania jest dyskoteka - nora jakich mało, pełno młodzieży w wieku 16 - 17 lat (oczywiście pijanej i naćpanej), ale ma swój klimat, bardzo dobrze ją znam i czuje się tam ogólnie jak u siebie. Gdy pojechałem tam pierwszy raz, to pomyślałem że to najlepsza impreza na której kiedykolwiek byłem. Było fajnie, dziewczyny (pijane), nowi znajomi (pijani), alkohol. Nie odpowiadała mi tylko muzyka - nie wiem kto wymyślił te głupie techno, ale nie lubię tych ludzi, i śmieszy mnie jak ktoś te trzaski nazywa muzyką. Po tej dyskotece obudziłem się we własnych rzygach. Dobrze że się nimi nie udusiłem jak spałem.
Podobnie wyglądały inne imprezy (poza oczywiście rzygami). Dużo się piło, od czasu do czasu ktoś tam dostał w mordę (albo ja dostałem), podrywało się laski których się nie znało i uprawiało z nimi seks w miejscach takich jak kibel, samochód, czy nawet pole kukurydzy, a w następny dzień nie pamiętało się nawet imion. 
Teraz jest inaczej, bo mam dziewczynę na stałe. Wprawdzie nie jeżdżę z nią na dyskoteki, bo po co z drzewem jechać do lasu, ale jak idziemy na jakąś imprezę to nie pijemy zbyt dużo (ostatnio wypiłem tylko dwa browarki), z oczywistych powodów nie podrywam każdej laski tak jak kiedyś, a też jest fajnie. Jedyny minus jaki widzę w całej sytuacji to konieczność liczenia się ze zdaniem mojej dziewczyny, czasem trzeba w czymś ustąpić, znosić jej humory itp.

poniedziałek, 15 marca 2010

Wyjaśnienia tom I

W poprzednim wpisie pisałem coś o narkotykach, alkoholu i innych takich pierdołach. Nie chce żebyście pomyśleli że byłem (albo co gorsza jestem), jakimś ćpunem, czy alkoholikiem. Jest już późno, czy raczej wcześnie - zależy jak na to patrzeć - a ja nie mogę zasnąć, więc co nieco napiszę o moim dawnym życiu. Na pierwszy ogień pójdą "narkotyki".
Było lato 2006 roku. Miałem wtedy 15 lat a do moich 16 urodzin brakowało pół roku. Akurat skończyłem gimnazjum, poznałem więc wiele nowych ludzi (zacząłem w tym okresie jeździć na dyskoteki, aktywnie korzystać z telefonu komórkowego i internetu). Wtedy jeden ze znajomych nauczył mnie palić. Podobało mi się to. Zaciągałem się pierwszy raz w życiu, dym miał bardzo intensywny aromat, który mi się podobał, kręciło mi się w głowie, a kończyny stawały się jakoś dziwnie ciężkie. Było to dla mnie całkiem nowe uczucie, które też mi się zajebiście podobało. Pamiętam jeszcze, że wtedy byłem przekonany że to takie palenie dla jaj, że się nie uzależnienie, bo niby jak skoro nie paliłem regularnie? Byłem nawet pewny że nigdy w życiu nie kupie paczki fajek, a ewentualnie jakiś kumpel zarzuci szluga na imprezie. Tak się jednak stało że już we wrześniu kupiłem swoją pierwszą paczkę fajek, potem zacząłem to robić regularnie aż do teraz (miałem rok przerwy, ale gdy ukończyłem 18 lat tak mnie jakoś wszystko zaczęło drażnić i wkurwiać że znowu zacząłem jarać). No ale nie o tym miało być.
Gdy już zaciąganie się fajką szło mi bardzo sprawnie (nie kręciło mi się w głowie, a ręce i nogi miały normalny ciężar), jeden z kumpli (teraz trudno by mi było sobie przypomnieć imię bo długo się nie widzieliśmy), na jakiejś imprezie zaproponował że tym razem zapalimy coś innego. Nabił lufkę, puścił ją w koło, poinformował mnie że to nie fajka i mam trzymać dym w płucach ile wlezie. Dym marihuany przetrzymywany w płucach dziwnie mnie łaskotał, aż za kaszlałem. Potem już było super, czułem się jak ten bóg czy jak tam to się mówi. Śmieszyło mnie wszystko - od twarzy osób mnie otaczających, po takie bzdety jak dziwno kształtne kamienie. Oczy mi się przykurczyły i zrobiły czerwone, ale w kolejnych dniach ciachałem jeszcze.Nie paliłem tego regularnie, choć w tamtym czasie zdarzało się nam to kilka razy w tygodniu. Potem już tylko na dyskotekach - nie wszystkich, ale niektórych - a teraz to już chyba z rok tego nie paliłem. Jakoś za tym nie tęsknię, chociaż jak przytrafiłaby się okazja to na pewno bym zapalił.
W tym czasie (lato - jesień 2006) miałem też kontakt (i to dosyć bliski) z amfetaminą. Pamiętam że jest gorzka, robiło mi się nie dobrze gdy spływała z nosa do przełyku, więc zapijaliśmy ją colą (nie fantą, bo ponoć w takiej fancie jest witamina C, czy jakieś inne gówno, które osłabia działanie narkotyków). Nie czułem głodu, byłem mocno pobudzony, czułem że nie ma na ziemi człowieka który mógłby powalić mnie w walce (a jeśli był, to nie bałbym się z nim stanąć do boju). I jeszcze najważniejsze co utkwiło mi w pamięci - mój penis był dziwnie mały i głównie temu bałem się zbyt często brać to gówno. Ale zdarzało się - raz w miesiącu, może i dwa. Powiedziałem dość dopiero w tedy, gdy zdarzył mi się przykry dla mnie incydent. Po pewnej imprezie ocknąłem się gdzieś tak o 1 może 2 w nocy. Nie było już żadnego autobusu, znajomi mnie wychujali i pojechali beze mnie, a na stopa też nikt mnie nie chciał zabrać. Więc postanowiłem, że pobiegnę - i tak całe 20 kilometrów aż do domu, bez przerwy na odpoczynek, który wtedy był mi nie potrzebny. Następny tydzień był dla mnie okrutny, ale najbardziej dzień następny - miałem zakwasy, suszyło mnie, ledwo chodziłem, schudłem kilka kilogramów. Przez następny tydzień jadłem mało, wszystko mnie bolało, czułem sie fatalnie i straciłem coś około 8 kg. Byłem chudy, a waga 64kg przy wzroście 178 centymetrów mnie przerażała. Wtedy już więcej nie próbowałem żadnych narkotyków poza marihuaną (nie wiem czy to dzięki silnej woli, czy dzięki temu że nie było już jakoś okazji).
I teraz małe podsumowanie - nie wiem ile razy paliłem marihuanę, ale pamiętam że z amfetaminą bawiłem się 5 razy w życiu. Być może jeszcze kiedyś zapale sobie zielsko, ale amfetaminy już chyba nie spróbuję, bo mam jakiś uraz do niej, co nawet dobrze mi wyjdzie. Być może pomyślicie że to była narkomania, ja jednak wiem że tak nie było - nie uzależniłem się od żadnego z tych środków, więc wszystko jest ok...

Witam wszystkich...

"Moje życie jest do dupy". Zawsze chciałem prowadzić pamiętnik, opisywać swoje życie, by kiedyś, w przyszłości, mając trzydzieści, czterdzieści, czy nawet pięćdziesiąt lat, móc go otworzyć i przypomnieć sobie jaką to zajebistą miałem młodość. Dopiero teraz, gdy mam prawie 20 lat, od ponad roku nie miałem styczności z narkotykami, dopiero teraz gdy alkohol pije w małych ilościach, a seks uprawiam tylko i wyłącznie z jedną partnerką, jedyną osobą którą kocham (wkurwia mnie, ale mimo to ją kocham), uświadomiłem sobie że moje młodzieńcze lata wcale nie są takie super, a jedyną rzeczą za którą mogę na starość tęsknić to tylko gładka cera i młody wiek.
Nie bez powodu zacząłem ten internetowy pamiętnik słowami "moje życie jest do dupy" - tak jest naprawdę i idiotą jestem olbrzymim, że uświadomiłem to sobie dopiero teraz. Moje uzależnienie od gier fantasy nadało temu blogowi idiotyczny tytuł, olbrzymia ilość moich lęków i fobii sprawiła że piszę to anonimowo w internecie, a nie jak każdy normalny człowiek długopisem (czy tam piórem, albo ołówkiem) w zeszycie. Sam nawet do końca nie wiem po co to piszę - mam świadomość, że ludzie tacy jak wy, jeśli w ogóle tu trafią, to tylko jeden jedyny raz i to przez przypadek, i nie wrócicie tu już więcej, bo zapewne macie głęboko w dupie to, co trapi kolesia, którego nawet nie znacie, kolesia, który mimo że ma kumpli, to musi się żalić całkiem obcym osobom na blogu. 
Gdy tak się zastanawiam nad tym dłużej, to przychodzi mi do głowy tylko jedna odpowiedź - być może, gdzieś daleko stąd (albo i nawet bliżej niż myślę- w każdym razie po drugiej stronie łącza), jest Osoba która będzie potrafiła mnie zrozumieć, Osoba, która ma podobne problemy co ja, Osoba która może powiedzieć tak jak ja "moje życie jest do dupy"....